Eh!, znowu trzeba coś napisać!. Toż to już trzeci rok mija jak mijamy coroczny moment zaistnienia w niematerialnym bycie pod nieposiadającym miejsca na Ziemi adresem kraszczady.pl
Czas leci, a tymczasem miłościwie nam panująca UE zarządziła, że Polaków, chociaż niewykluczonych z wiatraków, ale tak w ogóle to „wykluczonych”, i to jeszcze jakby było mało to, przepraszam za słowo „cyfrowo”, że w zacofanej Polsce dzięki jej wiekopomnemu „wsadowi” Internet ma wreszcie trafić pod strzechy eternit – strzechę widziałem tylko w Muzeum Wsi Lubelskiej.
Ten z kolei jako pomiot niesłusznego okresu powojennego, będąc tworem nie ekologicznym, podlega ze wszech miar zasłużonemu unicestwieniu, i tylko czekam, aż odpowiednia dyrektywa europejskiego organu do spraw prostowania bananów wprowadzi na powrót słomę, która wprawdzie palna, ale zawsze w razie czego da się podciągnąć pod współspalanie biomasy.
W każdym razie do obowiązkowych wiatraków serwują Internet i to jak wieść niesie, zarówno na miękko, jak i na twardo (software i hardware).
Trochę się martwię, czy to nie psu na budę, gdyż dzisiaj, pisanych treści raczej już nikt nie czyta, ale przecież są w Internecie też obrazki! Nowoczesny internauta (surfer, czy jak go tam jeszcze głupio zwać), czyli taki gostek co to „siedzi w tych internetach” niezmiennie trzyma się starożytnej rzymskiej zasady – przybyłem, zobaczyłem i … „wybyłem”. No i co takiemu zrobić? Trzeba mu trafić w głowę obrazkiem!
A przecież mimo to, namnożyło się treści pisanych w Internecie. Widać każdy pragnie zaistnieć w tej niematerialnej przestrzeni, zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo, licząc pochopnie, że dotrze ze swoimi treściami do ludu wykluczonego.
Wśród treści bardzo ważną rolę mają pełnić strony instytucjonalne, tak ważnych podmiotów, jak gmina. Ten trend uwidacznia tzw. strona gminy.
Zwykle jest to skrzyżowanie czegoś na kształt słupa ogłoszeniowego (ew. tablicy) w gminie z gminną gazetką propagandową.
Jakby to klasyk powiedział – ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra.
Można się tu dowiedzieć jakie imprezy nas czekają w najbliższej przyszłości, obejrzeć fotki imprez już minionych, kto zatańczył i zaśpiewał oraz kiedy zbierze się gminna rada. Gorzej już z konkretami co tam piętnastu wspaniałych uchwaliło, a już mowy nie ma, co im po głowach chodzi?. Zresztą to i tak nikogo nie obchodzi, dopóki się nie okaże, że decyzja dotyka go osobiście. Wtedy jak budzi się z ręką w nocniku, zwykle jest już za późno.
Niektóre gminy wprowadzają też innowacje tego oklepanego wzorca, np. w postaci listów do wójta i jego odpowiedzi na obywatelskie interpelacje. Ten ostatni zwykle odpowiada na to, co mu pasuje, a wątki niewygodne pomija. Coś tak, jak radio Erewań. (Pytanie: Panie wójcie, czy to prawda, że połowa rady gminy to idioci? Odpowiedź: Nieprawda, połowa rady to nie idioci!)
Było nie było, przynajmniej jeszcze jedno stanowisko „cyfrowej” pracy w gminie zaklepane.
Próżno też dociekliwy petencie będziesz szukał prawdziwych informacji, co się lęgnie w radzących główkach. To prawda, że ze względu na ich ograniczone możliwości, zwykle niewiele, ale czasem, uspokojony możesz się zdziwić.
Ależ NIE, nie do tego strona gminna jest powołana! Ma służyć do promocji gminy na forum lokalnym, krajowym i światowym w końcu przecież. Jakże na takim odświętnym forum, takie duperele zamieszczać?!
Całkiem niedawno przeczytałem w lokalnej gazecie, że radny z Gminy Gorzków, będący w stanie zagrożenia życia wskutek niebywale przekroczonego stężenia w krwi, wykierował się swoim „wieśwagenem” w niebezpiecznie, w sposób skrajnie nieodpowiedzialny usytuowaną przy drodze stertę buraków.
Wtedy, aby dojść po inicjałach, na którą radzącą główkę dybano, niewątpliwie z premedytacją ustawioną tak perfidną zasadzką, musiałem skorzystać z zaawansowanej metody wyszukiwania w Internecie, gdyż, zapewne przez brak kompetencji spowodowanym nieuczestniczeniem w kursach zorganizowanych w ramach programu „wykluczenie cyfrowe”, takiej faktycznie mało istotnej informacji, jak skład rady gminy, na oficjalnej stronie gminy nie znalazłem.
Ależ nie, wcale się nie czepiam! Do oficjalnych dokumentów przeznaczona przecież jest strona wyspecjalizowana!
O tak, tam czasem nawet jakaś gotowa uchwała rady bywa, a potem cudownie znika, a jak już na odczepne coś ważnego jest, to zapewne „przypadkiem” i przez nieuwagę, albo dla „oszczędności miejsca” załącznika zabraknie! No ale przecież, wszem wiadomo, że zainteresowani mogą się zapoznać w urzędzie pod adresem... w godzinach...
I powiem wam jeszcze, że takiej żonglerki internetową informacją publiczną, jaką obserwuję przez ostatnie lata w sprawie elektrowni wiatrowych w przeróżnych gminach, świat jeszcze nie widział!
A jak to jest z obowiązkiem prasowej informacji o zmianach planu zagospodarowania? Założę się, że w redakcjach gazet mają gotowy szablon. Wystarczy tylko wstawić decydenta (wójt, burmistrz etc.) ...informuje o zmianie... z wytyczonymi, zgodnie z ustawą datami. A czego dotyczy? Zainteresowani mogą sprawdzić w urzędzie pod adresem... w godzinach... Skąd mam wiedzieć, czy jestem zainteresowany? Każdy być powinien, aby się nie obudzić np. z wiatrakiem albo innym szambem pod domem!
Jakby nie było, formalnie wszystko w najlepszym porządeczku!
Pamiętam z czasów okolicy stanu wojennego w PRL, jak w okresie niedoborów rynkowych wyprodukowano proszek do prania o nazwie bodajże „Popularny”. Proszek prać nie chciał, ale ówczesna telewizja, mimo wszystko bardziej dociekliwa od dzisiejszej, zaprosiła do studia gości odpowiedzialnych za specyfikację owego produktu. I okazało się, że proszek może i nie pierze, ale spełnia wszystkie normy, czyli pod względem prawnym jest OK!
Tak samo, jak pozory jawności dostępu do informacji publicznej.
A co z informacjami o publicznych wydatkach? Nie ma, czy też, niewykształcony na kursach, „wykluczony cyfrowo” obywatelu znaleźć sobie nie potrafisz? A może tak jakieś informacje o dochodach i gminnych inwestycjach z ich aspektem finansowym, kwotach, przetargach, wykonawcach i kosztach składowych? Czyż nie taka jest idea gorliwie wspierana funduszami UE?
No nie, jakbyśmy tak informowali, to jakże byśmy robili interesy? Jakie pierdoły prasie lokalnej mogliby wciskać decydenci (zakładając, że prasę i „normalnego” obywatela cokolwiek by to obchodziło)? Co to by było, gdyby się tak okazało, że przecież niemałe fundusze z UE uzupełnione wkładem własnym przekładają się na różne dziwne „potrzeby”?
Chyba ten niski poziom informacyjny ma jednak sens. W porywach „informacyjnych” można nawet napisać jakich inwestycji w gminie dokonano, a nawet można się czasami w Internecie „dokopać”, na jaką kwotę to dobro opiewa i co najważniejsze, z jakim „dobroczynnym” „wsadem” UE, ale co to by było, gdyby tak napisać, jak i na co konkretnie te pieniądze zostały rozdzielone? Ludzie mogliby się za głowy złapać!
W każdym razie pozory jawności dostępu do informacji o wydatkach publicznych mają się dobrze.
Trochę z innej beczki.
Przypominam sobie, kiedy, jako ten, którego na hotele nie stać, na podstawie informacji z Internetu wynalazłem elegancki cichy pensjonat agroturystyczny „na kresach” i „zaklepałem” kilka noclegów w okolicy zaplanowanej na wakacyjne rowerowe „podglądanie”.
Po przybyciu do tego, faktycznie dość ustronnego miejsca, okazało się, że do miejskiej oczyszczalni ścieków jest 150 metrów, a po drugiej stronie hałasujący elewator zbożowy w odległości pół kilometra. Ponieważ obiekt był duży i okresowo całkiem pusty (dom weselny – akurat nie załapaliśmy się na wesele), dostaliśmy możliwość wyboru lokum, z którego okien na wspomniane przybytki widoku nie było. Chcąc nie chcąc z lenistwa i perspektywy straty reszty dnia na poszukiwania, przystaliśmy na oferowane warunki. O tym, że po uiszczeniu opłat i wychyleniu się z okna okazało się, że w odległości 10 metrów od mojego najętego za ciężkie pieniądze legowiska przebiegają druty linii średniego napięcia, już nawet nie ma co wspominać. I czyja wina? Pewnie, że moja, ale czegoś się nauczyłem!
Mianowicie, zdarza się, że wiedziony imperatywem kronikarskiego obowiązku (tym samym, który mimowolnie napędza mnie do kontynuowania tej poronnej stronki), okresowo napada mnie niechętna „chęć” pofatygowanaia się do zabitej „nowoczesnej” gminy w okolicę gdzie wiatraki się już kręcą. Znalezienie takiego miejsca jest znacznie łatwiejsze niż takiego, w którym wiatraki dopiero staną – jak szukać, to o tym innym razem.
Mówię, rzecz jasna, o szukaniu w Internecie. Oczywiście jako osoba, chociaż skąpa, to „zwapniała”, odrzuciwszy namiot i noclegi w krzakach, zdalnie znajduję agroturystyczną „cichą” przystań, jak najbliżej wspomnianych artefaktów, która dodatkowo zawiera rzeczownik „wiatraki” w nazwie firmy. Lokum na swojej internetowej stronie prezentuje się okazale, jest plac zabaw dla dzieci, grill, kominek, elegancki parking i co tam tylko jeszcze … Fotografii co niemiara i ani jednego wiatraka na zdjęciach. Dobra nasza myślę sobie, pewnie te wiatraki nie są za daleko, „podturlam” się rowerem, natrzaskam fotek i git. Jednak trzeba na wszelki wypadek wujka Gugla spytać. A tu wujek Gugiel rzecze, że do najbliższego wiatraka jest … 200 metrów. I tu Was rozczaruję, nigdy tam nie byłem i nie będę. Na taki hardcore się nie piszę. Obrazow nie budiet.
Ciekawy tylko jestem, co było pierwsze, „agroturystyka” czy wiatrak?
Zrazu myślałem, że odpowiedź jest oczywista, ale po przemyśleniu do dzisiaj zachodzę w głowę, czy inwestor to frajer, czy może też szczwany biznesmen, który chciał dwie pieczenie upiec na jednym ogniu, a wyszło dwa grzyby w barszcz?!
Oczywiście rezygnacja ze zgłębienia tej tajemnicy, to nieuzasadniona, wypaczona i szkodliwa decyzja człowieka, który ma nierówno pod sufitem, szczególnie w sprawie elektrowni wiatrowych. Skąd jeszcze się tacy odmieńcy znajdują?
Zdradzę Wam w sekrecie, że jest to bardzo szkodliwy wpływ braku czytania wiadomych gazet i oglądania telewizji.
Czytałem gdzieś, że już w roku 1984, chyba w Wielkiej Brytanii albo w czymś takim do niej podobnym, w każdym mieszkaniu był telewizor interaktywny (czyli taki co działa w obie strony) pomysłowo pozbawiony wyłącznika, a więc stale obowiązkowo włączony.
I tam wszyscy dopiero byli naprawdę dobrze (w obie strony) „poinformowani”!
Jest już po wyborach i znowu zaczynają w „przekaziorach” pienia, jakie to wiatraki są ekologiczne i nowoczesne i jak niesłuszne, błędne opinie o nich krążą.
No i wręcz konieczne, bo Kraj, „panienka” Europa, no i „luckość” bez nich zginie w radioaktywnych węglowych dymach i oparach toksycznych wyziewów CO2. Ta „luckość” to chyba jakieś kumple Lucka, wiecie no, tego...!
Aj-waj, a jakie dochodowe!
W gminie my ze szwagrem za „zrobiony” wynik budżetowy możemy porządzić jeszcze lat ze dwadzieścia – albo nam się tak zdaje! A po nas, choćby potop!
I tak z pewnością znajdzie się następny amator na władzę, który chcąc nie chcąc będzie popychał ten wózek z całym tym bałaganem, a koszty ludzkie oraz społeczne? - po pomyślnych wyborach dla polityków już się nie liczą.
Wracając do tematu, nieudany weekend to pryszcz w porównaniu do nietrafionych wyborów, takich jak na przykład zakup przytulnego wiejskiego siedliska na emeryturę. Tu istotnie można umoczyć na amen. Ktoś kiedyś powiedział, że brak znajomości prawa szkodzi. A co dopiero brak umiejętności posługiwania się Internetem? Nie na darmo miłościwie panująca na nam UE taką wagę przykłada, aby nieść internetowy kaganek oświaty, do ludu wykluczonego.
Kupujesz Waćpan „dziuplę”,
wkładasz resztę życia i pieniędzy, aby uwić sobie gniazdko,
budzisz się radosny o poranku, wyglądasz przez okienko i co? Aż skowronek oniemiał!
Wiatrak stawiają!
No i kogo wina?
Twoja frajerze!!!
No, ale spokojnie! Ta sytuacja, owszem możliwa, ale takich frajerów rzadko się spotyka, bo każdy, kto ma pieniądze zwykle jakiś rozum i wyobraźnię posiada. Chociaż..., jak życie pokazuje, różne okazy w przyrodzie występują! A co z frajerami niemajętnymi, którym fortunnie coś jeszcze z nieba skapnęło?
Ależ, powiecie – cudów nie ma i pieniądze z nieba nie spadają!
A jeżeli jednak…?
Po tatusiu z mamusią albo dziadkach scheda została w postaci połaci ziemi z zabudowaniami na zadupiu, którą, jako właściciele pretendujący do „nowoczesnych” mają w głębokim poważaniu. A co jeżeli przypadkiem ten wrzód na d*ie, do którego czują niechęć od urodzenia z racji, ich zdaniem przymusowego osadzenia, nie jest tym, co widzą. Nie ziemią rolną, lecz atrakcyjną i z racji istniejących zabudowań, często bardzo pokaźną działką budowlaną?
Szansa znalezienia frajera z pieniędzmi jest wyjątkowo nikła, a frajera bez pieniędzy znacznie wyższa, ale, jako że każdy pieniądze liczyć potrafi, to także nie jest stuprocentową.
Jednak bogatym nie frajerom, jak praktyka wciąż dowodzi, znana jest socjotechnika polegająca na takim zbajerowaniu biednego frajera, że klamka zapada i ów cofnąć historii już nie może. I w taki oto sposób z potencjalnego biednego frajera, frajer staje się biednym frajerem skończonym.
Walka z wiatrakami...
przez silence_and_green » 07 sie 2013, 12:28
Fraszka 3
Choć dzieci go proszą:
- Pole sprzedaj, tato!
I kup nam mieszkania,
Wrócimy co lato.
Jednak sprzedać nie chciał,
Przecież nie jest głupi.
Teraz ma wiatraki,
Pola nikt nie kupi.
Prawdopodobieństwo dokonania transakcji finansowej między frajerem z pieniędzmi (gdyż takich praktycznie nie ma) a frajerem skończonym, który nie ma już nic do zaoferowania, dąży do zera.
I, takie właśnie są szanse na dobrobyt biednych skończonych frajerów!