Jakoś, trochę tak z kronikarskiego obowiązku zapędziłem się w okolice Matki dla sprawdzenia, czy szosa już odnowiona, a tu na słupku tabliczka z oznaczeniem zielonego szlaku rowerowego, której za bardzo nie pomnę, ale może i była, tylko wówczas kolor zielony na zielonym tle tak jakoś się zatracił. Ki diabeł – czy jeszcze to zbyt wczesna wiosenna pora, że ta zielona tabliczka tak w oczy szczypie?
Rozglądam się i dostrzegam na palu jakiś totem indiański, którego tutaj nie widziałem nigdy! Podchodzę i oglądam. Nie to nie totem, raczej jakieś rzymskich legionów signum umieszczone na drzewcu.
Ależ wcale – to przecież znak królewski naszego króla, który nam ukochaną Europę już raz wyratował, a i raz jeszcze by się przydało!
No to i mamy trasę królewską! Co prawda nie jest to osławione Green Velo, które tak na marginesie mówiąc, miało pierwotnie zahaczać o nasze Kraszczady. Pamiętam, jak wtedy na wsiowym zebraniu wójt się cieszył, że dzięki temu jakieś profity z tego będą, może choć na polną drogę gminną szutru jakiegoś dadzą, aby godnie szlak zaprezentować, a tu guzik – jak na tym Placu Czerwonym* z rowerami, akurat zamiast szutru kostkę brukową rozdawali i na dodatek w innej gminie byli lepsi, no i się biedak nie załapał!
--------------------------- * – Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody? – Prawda, ale z małymi poprawkami: nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie samochody, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną.
Wieża jak to wieża stoi sobie jak zawsze, białe chmurki na niebieskim niebie drapie i bzyczy, a ja tylko się oglądam, czy mi sztyletu między łopatki przechera nie wbije za te wiatraki, cośmy jej przepędzali.
Jednak ona nie taka, zemsta jej jest długa i słodka! To nie tak, żeby posunąć kosą jednego palanta tylko po to, aby zdążył przed wiatrakami. Suka na dobry początek wyrżnęła sobie wszystkie drzewa!
Jak widać teraz chociaż na oznakowanie królewskiego szlaku drewna starczyło, a nawet jak na moje oko została spora nadwyżka, na której dało się dobrze zarobić. Słupek przy wieży to zerżnięte tylko jedno młode drzewko (oczywiście plus VAT). Pozostałe drzewka zapewne poszły na wykonanie innych słupków, a dwa zbyt chude nawet zostały, pewnikiem na zapasowe duplikaty, gdyby go grzyby i spuszczele zjadły.
Królewska trasa jest wyposażona w liczne rekwizyty i atrakcje turystyczne
To dobre miejsce na założenie wypadowej bazy wycieczki.
Dla rosłej młodzieży przewidziane liczne gry i zabawy terenowe, takie jak rzut kineskopem w drzewo*, przerzut kineskopu przez drogę – dyskwalifikacja za trafienie w wieśwagena, albo wyścig w worku (po nawozie) z rowerem.
--------------------------- * nieaktualne – brak drzewa
Dla dziarskich jeszcze seniorów gra terenowa – szukanie skarbu, polegająca na odnalezieniu miejsca ze zdjęcia i przyniesienie wskazanego przedmiotu.
„Organizując grę terenową, musimy pamiętać, że zabawa jest ważna, ale najważniejsze jest, aby uczestnicy zakończyli ją z poczuciem, że czegoś nowego się dowiedzieli, że zajmowanie się dziedzictwem swojego regionu to ważne i ciekawe zajęcie” Jest to cytat, który przepisałem z jakiejś strony o grach terenowych, ale jakiej, to mi z głowy wyleciało.
A dla tych najlepiej zachowanych emerytów oferta specjalna – wyczynowe wdrapanie się na okoliczną górę (nawozu).
Wszystkie rekwizyty na miejscu i gratis. W razie chwilowych braków nowa dostawa gwarantowana przez tubylców dostawców usług turystycznych!
Niestety wśród zajęć rekreacyjnych zabrakło tak popularnych, jak huśtanie na oponie. Opon ci u nas wprawdzie dostatek, ale biuro turystyczne nie znalazło na szlaku punktu zawieszenia (czyli drzewa).
Należy kategorycznie zapewnić, gdyż bujanie na drzewie jest niezbywalnym prawem małpy, szczególnie człowieka i jako takie powinno być zapewnione, choćby na konstrukcji sztucznej, byle drewnianej!
Po dobrej zabawie czas na odpoczynek. Zapewnione są skromne, ale bardzo wygodne miejsca wypoczynkowe.
Choć reklamą nie dorównują MOR na Green Velo (nie mylić z MOP-em), to w odróżnieniu, zostały utworzone niewielkim nakładem środków i to bez zużycia cennego materiału drzewnego.
W razie deszczu parasole też mamy!
Dla tych, którzy, choć nie bezinteresownie, chcą wykazać, że naprawdę robią coś wyjątkowego dla wycieczkowego społeczeństwa, istnieje szansa udania się na dwukilometrową wyprawę do pobliskich „delikatesów” w celu zasilenia całej wycieczki w żółte napoje „energetyczne”. Dzięki temu cała wyprawa nabierze nowego uroku i pozostawi niezatarte wspomnienia.
Do celu trafiamy bezbłędnie, kierując się znakami królewskimi.
Za dwie kapliczki zdrowaśki osiągamy cel.
Zakupy od krajowych producentów producentów krajowych komponentów napojów w polskich sklepach są wyrazem naszego patriotyzmu, jednocześnie stanowiąc wsparcie dla miejscowych producentów (komponentów) i przyrost miejsc pracy dla sąsiadów zzagranicy miedzy.
Taką oto powyższą gadką, niezmożeni polityczni aktywiści uzyskują niezbędne przysporzenie masy wyborczej i w następstwie zostają demokratycznie wybranymi kierownikami wycieczki.
Przed powrotem ze sklepu nie zaszkodzi także dla wzmocnienia organizmu przed zataszczeniem zakupionego zaopatrzenia do bazy wycieczki – co gorsza pod górkę, wychylić wśród wiosennej zieleni puszeczkę lub dwie w miłym dla oka, przestronnym sąsiedztwie.
Już czas na powrót z zaopatrzeniem. Właściwy kierunek powrotu łatwo określić. Idziesz w stronę zawsze widocznej wieży.
W razie deszczu, mgły albo dymu starasz się, w miarę twoich, być może chwilowo nadwątlonych możliwości, trzymać środka drogi, tak aby mieć zawsze po swojej prawej i lewej pnie ściętych drzew oraz oczywiście znaki królewskie.
Warto pamiętać, że numery na odziomkach ściętych drzew maleją w miarę przemieszczania się w kierunku wieży. Zaczynamy powrót gdzieś tutaj i idziemy w kierunku numerów malejących.
Kiedy po drodze wychylisz o jedną puszkę za daleko i zobaczysz podwójnie znak królewski, tylko spokojnie, to ci, co szlak królewski wytyczali, byli o jedną puszkę za daleko.
Twój trud nie idzie na marne i wreszcie wychodzisz na ostatnią prostą, po której przebyciu wracasz z zaopatrzeniem na łono (wycieczki, przyrody etc.)
PO szczęśliwym, zakończonym sukcesem powrocie ze sklepu do bazy, w glorii, wśród społecznego uznania, na koniec dnia spędzonego na łonie przyrody, czas na ognisko, piwko i pieczenie kiełbasek (wyborczych).
Pozostaje jeszcze tylko retoryczne pytanie – a komu tak naprawdę i po co turyści są potrzebni?
.................................
A po co nam, myszoludzikom turysta? Komu taki potrzebny?
Kasa na promocję już wzięta i rozkurzona, szyldy wymalowane i porozstawiane, szum medialny już wybrzmiał, długopisy i notesy rozdane, piana ubita.
Dla równowagi słupki zamiast drzew ustawione, asfalt? – że będzie, to czego jeszcze ci turyści mogą chcieć? A gdzie uciekną, jak myszoludziki żyją wszędzie i jednako wokół siebie pod sobą „upiększają”!
Wszystko jednakowo „piękne” – otwarta przestrzeń, smród „napalmu” od chałup rozproszony – już przewiane, nie to, co w centrum Krasnegostawu! Smog? – e, to tylko wtedy, jak trawę, gałęzie, plastyk i opony sobie palimy!
Bez łaski – turyści jeszcze sami jak te muchy się zlecą!
O, tam, gdzie dobra reklama to już są!
...........................
Kończę i pędzę co sił, aby obfotografować zamek w Krupem. Może zdążę. W jednej gazecie napisali, że ONI dopiero co dostali „załatwili ” od „Tam z Góry” z osiem milionów na ”turystyczną renowację". Oj, będzie się działo! Znowu się pochlastają!