Szacuję, że jak dotąd złowiono już tyle gmin w takie sidła, że nowy przepis o odległościach już ich nie obejmie.
To taki, pod postacią ustawy, drwiący ukłon w stronę wyborcy i obywatela. Nic nie kosztuje a korzyści polityczno-propagandowe przynieść może.
I o to właśnie chodziło! Tę walkę na usidlenie przeciągano przez lata. I wcale „nie chodziło o złapanie króliczka, ale tylko aby gonić go”.
Co, może powiecie, że skąd wiem o skali udanych łowów? Przecież w Internecie na stronach gminnych informacji nie znajdę. Cicho sza!
Możecie się obśmiać, ale prawda jest taka, że wiem z białego wywiadu – z prasy (w tym internetowej), w której dominującą pozycję stanowią tygodniki lokalne.
Jak Kondor. Trzeba tylko czytać między wierszami.
Za rok, albo lepiej za lat kilka (bo to i wybory samorządowe za pasem (2018 r.), a i potrzeba stawiania nowych już nie taka paląca, bo cel OZE blisko i brak „mocy”), zobaczymy, ile monstrualnych dziwolągów przybyło i czy pochód został zatrzymany.
Można twierdzić, że trendu polityczno-gospodarczego na stawianie „wiatrowni” aktualnie nie ma. Może sprawia się takie wrażenie, ale jak tylko Unia zapuka w ścianę, to natychmiast posłusznie się dostawi, nie zważając na czynnik ludzki, przyrodniczy, względy krajobrazowe i kulturowe, następne „wiatrownie”, a uchwalona dopiero co, ustawa żadną przeszkodą nie będzie!
Przy odpowiednio ustawionych preferencjach ekonomicznych, jeszcze się chłopy rzucą na wyścigi, bo jak nie krocie za „nic” dla gminy, to perspektywa zysku osobistego bez żadnej pracy, z samych profitów lokalizacyjnych, albo innej marchewki, już i poprzednio niejednemu zabełtała w głowie (Strefa obiecuje nieprzebrane skarby).
A, że ustalono coś tam pro forma w sprawie jakiejś minimalnej odległości? Chociaż, niejednokrotnie będzie nieco trudniej coś wcisnąć i nieco drożej, bo i dłuższy dojazd od drogi publicznej trzeba zbudować i kabla więcej zakopać, to zysk polityczno-propagandowy znaczny, a ciemny lud wszystko kupi, w przenośni i dosłownie – razem z prądem.
A potem?
Potem w miarę nieodzownej konieczności, zawsze ustawę można „ulepszyć”!
Oczywiście powyższe to scenariusz pesymistyczny. Jak już gdzieś powiedziałem, trudno być prorokiem, aby nie wyjść na głupca. Są nowe technologie, jest coraz tańsza fotowoltaika, a kto wie, czy za parę lat nie dokona się jakiś przełom naukowo-technologiczny odsuwający w niebyt dzisiejsze problemy.
Wtedy zapewne pojawią się jakieś problemy inne, nowe. Życie nie znosi próżni, a biznes jest pazerny jak zawsze.
A nam właśnie o to nam chodzi, aby przetrwać w stanie „nienaruszonym” w spokoju, do „lepszych” czasów.
Niezależnie od tego, co już powiedziałem i podtrzymuję, niezaprzeczalnie nowa ustawa ma jedną bardzo ważną zaletę, mianowicie,
że jest!
Dla kogo jest ta zaleta?
Dla tych, którzy nie dali się od razu wystawić do wiatru i dzięki temu, być może, chociaż chwilowo zyskali na czasie.
Tam, gdzie „zapobiegliwi” decydenci wykazali się panicznym, owczym pędem w przepychaniu planów i pozwoleń na budowę, ich wyborcy mają już „pozamiatane”.
Darują Państwo, że nie okażę empatii. Skoro mieszkańcy do tego dopuścili, to bez żalu.
Ich małpy i ich cyrk!
Dla reszty czas okaże. Prawo zawsze można „poprawić”, a i pomimo pyrrusowego zwycięstwa, Zakon Krzyżacki* może nas pochłonąć.
Strefa nigdy nie mówi ostatniego słowa a optymista, to, według definicji, człowiek źle poinformowany.
Co doraźnie dla naszego Stowarzyszenia oznaczają nowe prawne regulacje? Czyżby było po temacie?
Niekoniecznie!
Przy tak ustawionej dopuszczalnej odległości można jeszcze sporo masztów wcisnąć. No, może już nie tak tanio, łatwo i wygodnie, ale dla chcącego…
No to może chociaż nasza mapa się dezaktualizuje? Może nadać mapie status „archiwalny”?
Nie!
Nie zamierzam ponownie szacować ilości wiatraków, które spełniają wymogi nowego prawa i określać tych, które z mapy trzeba „wyjąć”. Dość powiedzieć, że nawet gdyby miała pozostać tylko połowa, to gmina też byłaby skończona.
Nie! Są i niższe elektrownie wiatrowe.
Mapa zostaje! Chociażby ku przestrodze.